Przejdź do treści

SENTIRE CUM ECCLESIA… – wspomnienie o śp. Gizeli Skop

Przez wiele lat mieszkałam z Gizelą pod „jednym dachem” i dane mi było z bliska doświadczać jej wielkości i jej „małości” – jej zmagań ze swoją zbyt porywczą naturą. Doświadczałam jej radosnego, pełnego taktu uczenia nowych pieśni, także tych uczestników liturgii, którym niekoniecznie chciało się otworzyć buzię, by śpiewać. Swojego talentu nie zakopała, ale go rozwijała nie dla tytułów naukowych, ale dla zwykłych wierzących. Uczyła jak uczestniczyć w najświętszych tajemnicach Bożych, które się dokonują w liturgii Kościoła, zwłaszcza w EUCHARYSTII. Jej codzienne życie to troska o Kościół pojmowany, jako lud Boga, który gromadzi się, aby pod przewodnictwem kapłana oddać Bogu chwałę. I wszystko ma temu służyć – śpiew i posługi liturgiczne, ład i porządek w miejscu przeznaczonym do sprawowana liturgii. Gdy byłyśmy tylko we dwie, to właśnie Gizela dbała o wystrój kaplicy.

Sentire cum ecclesia – czuć z Kościołem, być razem z Kościołem w rytmie tego, co w liturgii przeżywa Kościół, żyć duchem liturgii. Obserwując życie Gizeli właśnie to w niej odkryłam. Ona kochała Kościół, oddała życie Jezusowi w Kościele. Widziałam jej troskę i zmaganie, by kształtować swoje życie w oparciu tę zasadę. Jak to realizowała?

Gizela uczestniczyła codziennie we mszy świętej, była do niej przygotowana poprzez wcześniejsze zapoznanie się z czytaniami. Dobierała odpowiedne śpiewy, czasami dla mnie trudne do zaśpiewania, ale ich treść i melodia podkreślały doniosłość tajemnicy wiary i wprowadzały w przeżywane misterium.

Czytała na bieżąco encykliki, adhortacje, listy apostolskie i inne dokumenty Kościoła. Następnie inicjowała rozmowy w tym temacie. Dzięki niej ja sama zainteresowałam się nauczaniem Kościoła i odkryłam, że jestem częścią wielkiej rodziny Kościoła, a Rzym nie jest gdzieś daleko, ale bardzo blisko, jest we mnie. W czasie jednej z audiencji na Placu św. Piotra, byłyśmy w tłumie Włochów blisko barierek. Gdy papież przejeżdżał swoim automobile, ktoś krzyknął po włosku w stronę Gizeli: Ti guarda – patrzy na ciebie. Gizela spojrzała na papieża, on się uśmiechnął i jej pobłogosławił. Od razu otoczył nas krąg ludzi. Poruszeni zadawali pytania: „skąd Papież Panią zna?”. Znał dobrze Gizelę z czasów oazy w Polsce. A ja pomyślałam sobie, że On na pewno nie wie o tym, że Gizela codziennie modli się za niego i podczas jutrzni, i podczas nieszporów, i w czasie mszy św., że Go cytuje przy każdej możliwej okazji.

O miłości Gizeli do Piotra naszych czasów świadczy pewne wydarzenie. W Poniedziałek Wielkanocny, po obiedzie wybrałyśmy się na małą pieszą pielgrzymkę do oddalonego ok. trzech kilometrów od Tivoli sanktuarium maryjnego. W pewnym momencie Gizela zauważyła na niebie dwa helikoptery lecące w stronę Tivoli i mówi do mnie: „patrz to Papież leci do Castel Gandolfo i chce zobaczyć jak mieszkamy w Tivoli”. Kiwnęłam głową, ale pomyślałam sobie, to niemożliwe. Papież ma tyle zajęć i akurat mu w głowie nasze Tivoli. To tylko marzenie Gizeli. Jakież było moje zdumienie, kiedy sam Papież w Środę Wielkanocną potwierdził, że właśnie w poniedziałek lecąc do Castel Gandolfo zboczył z drogi, bo chciał zobaczyć katedrę w Tivoli, gdzie mieszkamy.

Gizela angażowała się na tyle, na ile było to możliwe, w życie miejscowej parafii. W Tivoli i w Carlsbergu ona pierwsza ze względu na znajomość języka inicjowała kontakty z parafianami, a oni zapraszali nas do uczestnictwa w różnych spotkaniach, wprowadzali nas w życie parafii.

W stanie wojennym do Wiecznego Miasta nie mogli przybywać pielgrzymi z Polski. Gizela uważała, że Polacy mieszkający w Rzymie i okolicy powinni podjąć wysiłek i przychodzić na papieskie audiencje generalne, aby swoją obecnością przypominać o sprawie polskiej, o cierpieniu Polaków, aby papież mówiąc w języku polskim miał do kogo mówić. W każdą środę wyruszałyśmy z Tivoli do Rzymu, by słuchać Papieża i wspólnie modlić się w intencjach Ojczyzny. Przesłanie do Polaków Papież kończył modlitwą do Pani Jasnogórskiej Królowej Polski. Wyrażał w niej wielką troskę o sprawy Polski. To nas poruszało i zachęcało do wysiłku i pracy dla Polski.

Na Boże Narodzenie dojechał do nas z Niemiec Ojciec Franciszek Blachnicki. Przysłano nam też powielacze, które były zakupione dla Ruchu Światło-Życie w Polsce. Zostały jednak zawrócone z granicy i odesłane do Tivoli. Ojciec od razu rozpoczął działalność informacyjną na temat sytuacji w Polsce i sytuacji innych narodów zniewolonych przez sowiecki komunizm. Redagował ulotki i biuletyn „Prawda-Krzyż-Wyzwolenie. Gizela przepisywała wszystko na maszynie do pisania. Ja powielałam i następnie razem wędrowałyśmy do różnych miejsc, gdzie gromadzili się Polacy, docieraliśmy również do Słowaków i Czechów, mieszkających w obozach dla uchodźców.  Nawiązywałyśmy kontakty, rozdawałyśmy te ulotki i zachęcałyśmy do uczestnictwa w spotkaniach, które w Tivoli organizował Ojciec Blachnicki.

Zarówno w Tivoli, jak i w Carlsbergu poznałam Gizelę od strony jej zmagań ze swoją gwałtowną naturą. Zdarzało się, że czułam się przez nią źle potraktowana. Ale ja też nie byłam lepsza. Też jej „nagadałam”. Kłótnia, kłótnią, ale nie obrażałyśmy się na siebie. Czasami czułam się zażenowana, bo Gizela pierwsza przyszła mnie przeprosić. Często jednak spotkałyśmy się w połowie drogi. Ja szłam ją przeprosić a ona mnie. I to było piękne. To była radość.

Jestem teraz w Carlsbergu i kiedy rano w kuchni wyjmuję naczynia ze zmywarki wydaje mi się, że zaraz Gizela stanie w drzwiach i mi „nagada”, bo to przecież była jej robota.

Teresa Michałczak