Nie jest łatwo być miłosiernym Samarytaninem
Holenderski artysta Vincent Van Gogh postanowił skopiować obraz miłosiernego Samarytanina namalowany przez Eugene Delacroix, znaczącego malarza francuskiego okresu romantyzmu. Delacroix był pod wpływem dominujących w tamtym czasie impresjonistów i do swojej techniki malarskiej wprowadził śmiałe zmiany. Urodzony 50 lat później Van Gogh także zaczął stosować zdecydowane i zarazem niespokojne, ekspresyjne pociągnięcia pędzla. Swoje wewnętrzne przeżycia z wielką siłą i emocjonalnością wyrażał przy pomocy mocnych kolorów i pewnej swobody w przedstawianiu podejmowanej tematyki.
Na obrazach przedstawiających miłosiernego Samarytanina, który opatruje wędrowca zmierzającego do Jerycha (był to ulubiony temat wielu malarzy), niezależnie od tego, czy wędrowiec leży na ziemi, czy jest już wsadzany na osła (w tekście: na bydlę), zawsze obok znajduje się coś w rodzaju podręcznej apteczki, a w tle widoczne są oddalające się, pozostające w pewnej odległości od siebie, dwie postacie. To oczywiście kapłan i lewita. Jeden i drugi nie zatrzymali się. Oglądamy to także na obrazie, który jest przedmiotem naszej medytacji.
W tym przypadku te charakterystyczne dla Van Gogha „niespokojne pociągnięcia pędzla” uwydatniły wysiłek i może nawet pewien pośpiech, który podjął Samarytanin, umieszczając poturbowanego człowieka na ośle.
„Niełatwo być miłosiernym Samarytaninem, bo nie jest łatwo ranną ofiarę napadu posadzić na końskim grzbiecie. Bezwładne ciało mimowolnie się osuwa w ramiona swego dobroczyńcy” – słusznie zauważył ks. Mariusz Rosik (GN 48/2006).
Przede wszystkim jednak nie było łatwo zatrzymać się, gdyż wiązało się to z opóźnieniem podróży, z wysiłkiem, wydatkiem pieniężnym, a w przypadku gdyby ranny zmarł – dotykanie go czyniło nieczystym.
Dziś w podobnych sytuacjach, mając do dyspozycji komórkę, wzywa się pogotowie. Ale także nie jest łatwo zatrzymać się – co zdarza się wielu z nas. I nie z powodu przeszkód rytualnych, ale często dlatego, że to wymaga czasu. A czas to pieniądz, twierdzą niektórzy.
Tłumacząc się brakiem czasu, nie zauważamy potrzebującego człowieka, niekoniecznie pobitego, ale na przykład samotnego, niedołężnego, przygniecionego depresją, takiego, który być może nas o coś prosi, a może tylko chce się zwierzyć. Staje się on dla nas kimś mało ważnym. A przecież z bliźnim utożsamia się Jezus, zwłaszcza z tym najuboższym.
W tym kontekście warto wziąć sobie do serca słowa Prymasa Wyszyńskiego: „Ludzie mówią: «Czas to pieniądz». A ja wam mówię: «czas to miłość»”.